27.07.2015

Rozdział 35

Minęło kilka dni. Byłam u dziadków, w wielkiej Warszawie, a miałam wrażenie, że jestem uwięziona. Uwięziona w dużym mieście? Da się! A urządził mnie tak własny brat. Miałam chwile zwątpienia, bezsilności. Byłam nawet bliska żeby zadzwonić do brata żeby się poddać i powiedzieć mu, że przystaję na jego warunki. Ale nie tędy droga. Nic bym takim sposobem nie osiągnęła. Wszystko zmieniło się w 4 dniu mojego pobytu, a raczej nocy. Miałam niezwykły sen, który dał mi siłę do działania i zaszczepił nadzieję.

Ocknęłam się w jakimś ciemnym tunelu. Gdzieniegdzie paliło się światełko, ale nie wiedziałam co było jego źródłem.Wstałam niepewnie, rozglądając się po miejscu, w  którym jestem. Przypominało jakąś piwnicę. Spojrzałam przed siebie i miałam wrażenie, że ten tunel ciągnie się w nieskończoność. Z tyłu to samo. Przestraszyłam się.
- Zuziu! – usłyszałam nagle. Miałam wrażenie, że głos jest jakiś znajomy.
- Ktoś tu jest?! – odkrzyknęłam.
- Chodź tutaj, Zuziu – powiedział głos. Nagle poczułam, że muszę iść naprzód. Jakaś niewiadomego pochodzenia siła mówiła mi, że to jest dobry kierunek. Tunel okazał się mieć koniec. Ujrzałam drabinkę, a w suficie jakieś drzwiczki. Przez jego szczeliny do środka wdzierało się światło. Pewnie weszłam po drabinie do góry i otworzyłam drzwi. Znalazłam się w jakimś pięknym ogrodzie. Dookoła było pełno kwiatów i drzew, które właśnie kwitnęły. Sceneria niczym z jakiegoś filmu. W dodatku w oddali był szum jakiegoś strumyka i śpiewy ptaków.
- Nareszcie jesteś, Zuziu – usłyszałam za sobą. Odwróciłam się w kierunku głosu i zamarłam. Zaskoczenie mieszało się we mnie z wszechogarniającym szczęściem. Podbiegłam i wtuliłam się mocną w ową postać.
- Mama – wyszeptałam, nie dowierzając.
- Tak, skarbie. Musiałam z tobą porozmawiać – powiedziała. Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Mam ci tyle do opowiedzenia – zaczęłam, ale mi przerwała.
- Ja wszystko wiem, córeczko – uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po głowie.
- Mamo, ja sobie tutaj nie radzę – wyznałam, patrząc jej w oczy.
- Jesteś silna, poradzisz sobie. Tylko musisz uwierzyć, że wszystko się ułoży – poradziła mi.
- Ale jak? Wszystko jest przeciwko mnie. Nawet Zbyszek… - spuściłam głowę, przygryzając wargę żeby się nie rozpłakać.
- Zbyszek myśli, że cię chroni. Zrozumie swój błąd, tylko nie poddawaj się. A kiedy znowu będzie ci smutno, to spójrz w niego – uśmiechnęła się ciepło.
- W niebo? – zdziwiłam się.
- Gwiazdy wam się przyglądają, myszko – wyjaśniła. – Wszystko się ułoży.
- Jesteś pewna?
- Jestem. Muszę już iść…
- Co? Jeszcze nie! – zaprotestowałam. – Tak długo cię nie widziałam.
- Ale ja cały czas jestem przy tobie. Tutaj – ręką wskazała na moje serce.
- Kocham cię, mamusiu – wyszeptałam, gdy nagle zniknęła. Tak samo jak ten ogród. Znów byłam w tym tunelu, gdy nagle nastąpiła ciemność…

Obudziłam się wypoczęta, ale z dziwnym uczuciem. Czy to było naprawdę? – pytałam samą siebie. Sen wydał mi się dziwnie realistyczny. Naprawdę rozmawiałam z mamą? Ale jak? Mimo wszystko, cieszyłam się z tego snu, bo naładował mnie jakąś pozytywną energią. Skoro moja rodzicielka uważała, że wszystko się ułoży, to musiałam w to uwierzyć. Ale do tego potrzebne było działanie, bo siedząc na dupie nic nie wskóram.
Zaczęłam coś planować. Wiedziałam, że będę miała przez to kłopoty i dziadkowie będą się martwić, ale musiałam coś zrobić. Dzień przed planowanym przyjazdem Zbyszka spakowałam swoje rzeczy, a walizkę schowałam w szafie żeby nikt nie zauważył. Wszystko było już w takim razie gotowe. Miałam kilkanaście godzin. Czas ten spożytkować chciałam na nauce, ale znów wylądowałam na huśtawce z książką w ręku, udając, że ją studiuję. Niestety jak zwykle nauka nie wchodziła mi do głowy. Czarno widziałam tą maturę… co gorsza miała ona być za mniej, niż tydzień.
 - Jak zwykle tutaj się schowałaś – zaśmiał się dziadek, dosiadając się do mnie. – Przeszkadzam?
 - Nie, nie. I tak mi nauka nie wchodzi do głowy – odparłam, zamykając książkę.
 - Właśnie widzę, że odkąd przyjechałaś to taka rozkojarzona jesteś, zamyślona. Stało się coś?
 - Nie, wszystko ok. – odparłam szybko, wzrok wlepiając w czubki butów.
 - Mnie nie oszukasz, kochanie – pokręcił głową. – Coś musiało się stać, bo nie wierzę, że przyjechałaś się tu uczyć.
 - To skomplikowana sprawa, dziadku – westchnęłam. – W sumie nie miałam nic do gadania w sprawie wyjazdu.
 - Zbyszek cię tu odesłał? – zdziwił się.
 - Niestety. Znaczy ja się cieszę, że tu jestem, naprawdę. Tylko tak niespodziewanie to wynikło po prostu.
 - Czyżby twój brat coś przeskrobał?
 - Dziadku, tu wszyscy są winni po równo. Przepraszam, ale nie chcę o tym mówić.
 - Rozumiem. Ale jakby co, zawsze wysłucham – objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy.
 - Wiem – uśmiechnęłam się.

Następnego dnia wstałam z samego rana. W sumie dla mnie była to noc. 4 rano to nieludzka pora, ale nie miałam innego wyboru. Ogarnęłam się i ubrałam (link). Przegryzłam też jakieś śniadanie na szybko. Przed 5 po cichu wyszłam z domu, biorąc swoją walizkę. W kuchni zostawiłam dziadkom kartkę, na której napisałam: ‘’Nie martwcie się o mnie’’. Skierowałam się na najbliższą pętlę tramwajową. Owy środek lokomocji zawiózł mnie na dworzec. Kupiłam bilet na odpowiedni pociąg. Niestety nie było bezpośredniego z Warszawy do Jastrzębia, czy Żor. Był za to do Katowic, a stamtąd łatwo się dostać do któregoś z tych śląskich miast. Gdy pociąg podjechał wsiadłam do pociągu i zajęłam miejsce w którymś przedziale. Niestety nie miałam na tyle siły żeby wsadzić walizkę na półkę, która była u góry, więc ustawiłam ją obok siebie, pod oknem, aby nie przeszkadzała. Liczyłam jednak, że nikt się nie dosiądzie i będę miała spokojną jazdę. Po około godzinie jazdy, gdy już przysypiałam zaczął wibrować mój telefon. Wiedziałam doskonale kto dzwonił, bo tylko jedna osoba miała mój nowy numer. Odrzuciłam połączenie, ale wiedząc , że brat nie odpuści, wyłączyłam komórkę. Zapewne dziadkowie już znaleźli kartkę i zaalarmowali Zbyszka. Niech się pomartwi – pomyślałam, chowając wyłączone urządzenie do kieszeni. Przez te 1,5 tygodnia nie kontaktowałam się z Zibim. Gdy dzwonił, odrzucałam połączenie, więc pewnego dnia się wycwanił i dzwonił do babci. Jednak, gdy chciała mi wcisnąć słuchawkę, to zbywałam ją nauką i kazałam przekazać, że oddzwonię. Nie oddzwoniłam ani raz. Wiedziałam, że Zbyszka to boli, ale sam sobie zasłużył na takie traktowanie. Nie pozwolę mu zniszczyć mi życia i odizolować od całego świata, bo ma takie widzimisię.
W czasie podróży zaczynało do mnie docierać, że to może nie być do końca taki dobry pomysł. Niby wszystko zaplanowałam, ale bałam się, że jednak Michała może nie być w mieszkaniu. Za kilka dni zaczynało się zgrupowanie. A co jeśli był w Wałczu? Ogarnęły mnie wątpliwości. Nie miałam go jak poinformować, że przyjadę. Tak bardzo za nim tęskniłam…
Po kilku godzinach mogłam już wysiąść z pociągu. Dworzec w Katowicach był mi w miarę znany. Wyciągnęłam rączkę od walizki i wolnym krokiem zaczęłam kierować się na dworzec autobusowy, który był obok. Podeszłam do wywieszonego rozkładu jazdy. Włączyłam telefon w celu sprawdzenia godziny. Następny autobus miałam za 15 minut. Miałam szczęście, że między Katowicami, a Jastrzębiem kursowały one dość często.
 - Zuza? – usłyszałam nagle za sobą. Odwróciłam się w kierunku owego osobnika. Chyba nigdy jeszcze się tak nie cieszyłam na widok Huberta. Wyglądał już dużo lepiej, niż w szpitalu. Miał jeszcze kilka zadrapań i rękę w gipsie, ale jak widać wszystko było już w porządku. Uśmiechnęłam się niepewnie, a on wciąż wyglądał na zaskoczonego moim widokiem. Podszedł do mnie.
 - Cześć, Bolo – przywitałam się niepewnie.
 - Co się z tobą działo? Nie dało się z tobą skontaktować. Tak nagle zniknęłaś. Ani Wojtek, ani twoi znajomi nie wiedzieli co się z tobą dzieje – zaczął mówić. Westchnęłam.
 - To skomplikowane – spuściłam wzrok. – Ale jak widać wróciłam.
 - Coś się stało? – zmartwił się. Starałam się unikać jego wzroku. Podszedł bliżej i uniósł mój podbródek, abym na niego spojrzała. – Ej, księżniczko…
Miał takie troskliwe i szczere spojrzenie. W moich oczach rozbłysły łzy.
 - Nie chcę tutaj rozmawiać – powiedziałam cicho.
 - Niedaleko jest kawiarnia. Może być tam? – zaproponował. Przystałam skinięciem głowy. Hubert wziął moją walizkę i w ciszy ruszyliśmy w odpowiednim kierunku. Cieszyłam się, że wreszcie zobaczyłam kogoś znajomego. W dodatku był to Hubert. O nim też dużo myślałam. Zastanawiałam się jak się czuje, czy już wszystko w porządku. Te 1,5 tygodnia było bardziej męczące, niż się spodziewałam.
Weszliśmy do przytulnego lokalu. Zajęliśmy stolik na samym końcu. Był to narożnik, więc usiedliśmy koło siebie, tyłem do innych. To dawało swego rodzaju komfort. Prawie jakbyśmy byli sami, więc od razu można było swobodniej rozmawiać. Niemal od razu znalazła się przy nas kelnerka, podając kartę. Od razu zamówiliśmy 2 kawy.
 - To jak? Co się dzieje? – zapytał w końcu.
 - Najpierw chcę wiedzieć, jak się czujesz. Wybacz, nie miałam jak się skontaktować przez ten czas – spytałam z przepraszającym wzrokiem.
 - Tak jak widać. Daję radę – wzruszył ramionami. – Miałem sporo szczęścia. Ale nie o tym mieliśmy rozmawiać.
 - Byłam w Warszawie u dziadków – wyjaśniłam. – Zbyszek mnie tam wysłał.
 - Ale jak wysłał? Bez twojej zgody? – zdziwił się.
 - Dowiedział się o wszystkim i się wściekł – przyznałam, opierając głowę na dłoniach, które oparłam o stół.
 - Ale jak o wszystkim? Co ty mówisz? – nie krył zaskoczenia.
 - Nakrył mnie i Michała. Zaczęli się bić, siłą wywiózł mnie do Warszawy, nawet kartę SIM mi zmienił żebym się z nikim nie skontaktowała – głos zaczął mi się łamać. Popatrzyłam niepewnie na towarzysza. Miał wielki szok wymalowany na twarzy. Chwilę zbierał się żeby coś z siebie wydusić.
 - Nie wiem co powiedzieć – wydukał w końcu. – To chore!
 - Mi to mówisz? Własnego brata nie poznaję – mruknęłam.
 - Naprawdę przez ten czas nie miałaś jak się skontaktować? Nie znałaś numeru do Michała, czy kogokolwiek?
 - Mam kiepską pamieć do numerów i Zibi doskonale o tym wie – westchnęłam. - U dziadków nie było wi-fi, ani w ogóle internetu, a na nowym numerze nie miałam jak wziąć pakietu choćby 0,5 GB żeby na tego głupiego facebooka wejść i komuś cokolwiek wyjaśnić. Dziadkowie też jakoś niezbyt chętnie wypuszczali mnie z domu, tyle co na cmentarz...
 - Masakra jakaś – pokręcił głową. – Przecież ty musiałaś się całkowicie załamać.
 - Nawet płacz go nie ruszył. Tak jakby stracił rozum. A jak bił Michała to… nawet wolę sobie tego nie przypominać – przymknęłam oczy, nie chcąc się rozpłakać. W tym momencie kelnerka podała nasze kawy.
 - Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał ciepło.
 - Chyba nie – westchnęłam smutno. – Ale dziękuję, że mnie wysłuchałeś. I przepraszam, że nie pisałam, ale sam rozumiesz…
 - Jasne, nic nie szkodzi – uśmiechnął się lekko. – Martwiłem się o ciebie. Bałem się, że znów sobie coś zrobiłaś.
 - O to się nie bój. Więcej razy tego nie zrobię.
 - Ja cię naprawdę przepraszam za tamto…
 - Nie rozmawiajmy o tym – przerwałam mu i upiłam łyk kawy.
 - Mam pomysł – powiedział nagle. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. – Zadzwonię do Wojtka, on zadzwoni do tej twojej przyjaciółki. Może ona ma numer Michała?
 - Wiesz, że chyba ma? – zaczęłam się zastanawiać. – Naprawdę mógłbyś to zrobić dla mnie?
 - Drobiazg – puścił mi oczko. – Chociaż w taki sposób ci pomogę.
 - Dziękuję – uśmiechnęłam się i cmoknęłam go w policzek. Odwzajemnił gest i wyciągnął komórkę. Wykonał szybki telefon. Wojtek zdziwił się tą prośbą, ale wtedy sama przejęłam urządzenie i wyjaśniłam, że bardzo potrzebuję tego numeru, bo straciłam wszystkie kontakty. Obiecałam mu wyjaśnić wszystko później. Dał mi numer Gabrysi, więc do niej zadzwoniłam już sama. Odebrała po 3 sygnałach.
 - Halo? – wreszcie usłyszałam głos przyjaciółki.
 - Tu Zuza. Zanim zaczniesz się pytać, to proszę, powiedz, że masz numer Michała – powiedziałam szybko.
 - Mam. Ale Zuza, co się z tobą działo? Twój brat powiedział, że wyjechałaś i nie chciał nic więcej dodać. Dzwoniłam, ale ciągle sekretarka mówiła, że abonent nieodstępny. Od zmysłów odchodziłam, dziewczyno! – zaczęła mówić niczym katarynka.
 - Gabi, naprawdę nie miałam jak zadzwonić. Jak będę mogła to się spotkamy. Daj mi proszę ten numer i broń Boże nie mów nic Zbyszkowi, gdyby pytał.
 - No okej, wyślę ci zaraz SMSem. Coś się stało? – zmartwiła się.
 - Opowiem ci wszystko jak będę mogła. Dziękuję, jesteś wielka!
Zakończyłam połączenie i nerwowo czekałam na przyjście wiadomości. W końcu telefon zawibrował i zobaczyła te upragnione 9 cyferek. Momentalnie łzy stanęły mi w oczach. Już niedługo go usłyszę – pomyślałam.
 - Widać, że ci na nim bardzo zależy – skomentował moją reakcję Hubert. – Nie wiem, jak twój brat mógł ci coś takiego zrobić.
 - Ja też się zastanawiam. Mówił, że robi to dla mojego dobra, a ja mam wrażenie, że niszczy mi życie. Nie chcę wybierać pomiędzy nim, a Michałem, a boje się, że będę musiała.
 - Przestań – mruknął. – W końcu zrozumie i to zaakceptuje. Daj mu czas.
 - Jakoś przez te 1,5 tygodnia tego nie zaakceptował – skrzywiłam się.
 - Gdybym miał auto i sprawna rękę to sam bym cię zawiózł do tego Kubiaka – uśmiechnął się.
 - Jesteś kochany. I tak bardzo dużo dla mnie zrobiłeś. Nigdy ci tego nie zapomnę – wyznałam, patrząc mu w oczy.
 - Zuza, możemy zacząć od nowa? – zapytał nieśmiało. – Wiem, że nie mam u ciebie żadnych szans, ale chciałbym być chociaż twoim dobrym znajomym, albo przyjacielem, jeśli pozwolisz.
Zaskoczyła mnie jego prośba. Szczerze nie spodziewałam się tego po nim. W ogóle miałam wrażenie, że w ciągu naszych ostatnich spotkań był całkiem inny, niż wtedy gdy go poznałam. Chyba dopiero teraz był naprawdę sobą przy mnie. Nie zgrywał już tego bad boya, jak przy innych. Czułam się w sumie dumna, że zdobyłam jego zaufanie i już nie miałam mu za złe tego jak mnie potraktował. Wiem, że pewnie niektórzy nazwaliby mnie przez to kretynką, ale stał się dla mnie kimś bliskim i nie chciałam tracić z nim kontaktu.
 - Zacznijmy zatem od nowa. Zuza jestem – wyciągnęłam w jego kierunku dłoń z uśmiechem. Od razu ją uścisnął.
 - Hubert, a dla kumpli Bolo – odparł. – A teraz dzwoń do niego, bo widzę, że dłużej nie wytrzymasz.
Podziękowałam wzrokiem i skopiowałam numer, który otrzymałam od Gabi. Wkleiłam go w odpowiednie miejsce, zapisując kontakt. Drżącymi dłońmi wcisnęłam zieloną słuchawkę. Sekundy dzieliły mnie od usłyszenia wreszcie głosu przyjmującego. Niemal się popłakałam, gdy odebrał.
 - To ja – powiedziałam cicho.
 - Zuza? – nie dowierzał. – Boże, Zuza, tak się martwiłem!
 - Jesteś w Żorach? – spytałam.
 - Jestem, jestem. A ty gdzie? Bartman nic mi nie chciał powiedzieć. Nawet z Aśką nie mogłem się zobaczyć, a ona na pewno wiedziała.W dodatku pilnował, gdzie wychodzę. Psychiczne to się już stawało...
 - Teraz jestem w Katowicach na dworcu – wyjaśniłam. – Zbyszek wywiózł mnie do Warszawy i dziś miał po mnie przyjechać, ale go uprzedziłam i rano sama zwiałam.
 - Czyli on nie wie gdzie jesteś? Przecież wiesz, że się będzie martwił, Zuz…
 - Mam to w dupie – mruknęłam. – Nie martwił się jakoś mną przez te 1,5 tygodnia po tym co mi zrobił. Będę u ciebie niedługo. Autobusy jeżdżą często, więc pewnie niedługo jakiś mam.
 - Ja przyjadę po ciebie. Zostań na dworcu. Już nawet wsiadam do auta!
 - Czekam, Misiek – uśmiechnęłam się.

 - Będę za pół godziny, skarbie – obiecał i zakończył połączenie. Odłożyłam telefon z wielkim uśmiechem na ustach. Wreszcie  miałam go zobaczyć. Tak bardzo się stęskniłam. Moja radość w tamtym momencie była nie do opisania. 

____________________


Tadam xD Żeby nie było, że Zuza siedzi na dupie i tylko się użala. Ten pomysł ze snem przyszedł mi nagle i postanowiłam go połączyć z tytułem bloga. Mam nadzieję, że jakoś mi to wyszło :D
Przy okazji chcę was zaprosić na moje kolejne opowiadanie --> KLIK
Póki co są tam na razie tylko bohaterowie, ale ruszę z nim jak skończę tego bloga i chyba nastąpi to niedługo, bo już całość mam w Wordzie.. ale to lepiej, bo nie spieprzę go, tylko skończę w momencie, w którym sobie zaplanowałam ;) Gdyby komuś się nie chciało teraz klikać w linka i sprawdzać, to powiem, że na nowym blogu głównym bohaterem wyjątkowo nie będzie ani Kubiak, ani Bartman - wiem, nie spodziewaliście się tego po mnie XD Ale uznałam, że jestem zbyt monotematyczna, więc chociaż bohatera zmienię i teren geograficzny, bo akcja będzie rozgrywać się w Bełchatowie :D
Pozdrawiam ;*

22.07.2015

Rozdział 34

Przez ponad 4 godziny jazdy autem płakałam. Cały czas. Miałam wrażenie, że Zbyszek jest niewzruszony moimi łzami. Na nic były moje krzyki, protesty. Michał prawie znów się z nim pobił. Aśka też próbowała mojemu bratu przemówić do rozumu. Nic jednak to nie dało. Wręcz siłą wsadził mnie razem z bagażem do swojego samochodu i odjechał z piskiem opon. Niczym uprowadzenie to wyglądało. Pamiętam jeszcze, jak zapłakana patrzyłam, jak Michał próbuje nas dogonić. Jednak co on mógł zrobić, skoro biegł na nogach, a Zbyszek jechał samochodem. Byłam załamana. Nawet nie wiedziałam, gdzie on mnie wywozi. Nie odzywałam się jednak do niego odkąd wyjechał z miasta. Do tego czasu błagałam go jeszcze żeby zawrócił i spróbował z nami porozmawiać. Zdecydowanie działał pod wpływem emocji, ale nie miałam pojęcia, że to będzie tak wyglądać. Nie raz wyobrażałam sobie, jak to będzie, gdy Zbyszek się dowie. Nie przewidziałam jednak tego, najczarniejszego scenariusza…

Zobaczyłam znajomą tabliczkę z napisem WARSZAWA. On chyba zwariował…
 - Do dziadków mnie zawozisz?! – krzyknęłam. Przecież jak zobaczą mnie w takim stanie, to na pewno będą się dopytywać i martwić.
 - Dziś nie. Jutro – odparł. – A jak będziesz kombinować, to babcia z dziadkiem dowiedzą się o twoich ostatnich wybrykach, a chyba nie chcesz ich martwić?
 - Nie poznaję cię, Zbyszek – pokręciłam głową, nie wierząc jaki nagle stał się mój brat. W jednej chwili zmienił się o 180 stopni. Zawsze był nerwowy i porywczy, ale nigdy nie spodziewałabym się po nim takich kroków. Najpierw pobił się z najlepszym przyjacielem, a teraz wywiózł mnie, rodzoną siostrę i szantażuje. Doskonale wiedział, że nie chcę żeby dziadkowie się o wszystkim dowiedzieli. Są starsi i po tym, co już przeżyli szybko się denerwują, a to może się źle skończyć. I kto by miał wyrzuty sumienia? Nie Zbyszek – ja.

Zibi wniósł moją walizkę do mieszkania. Kupił je 2 lata temu, kiedy miał spędzić sezon w warszawskiej Politechnice. Zostawił je sobie jednak, bo Warszawa zawsze była jego ukochanym miastem.
 - A co z treningami? Macie za 2 dni decydujący mecz z ZAKSĄ o brąz – stwierdziłam, gdy wygodnie ułożył się na kanapie, jak gdyby nigdy nic.
 - Odpuszczę tylko jutro rano, bo dziś drugiego nie ma – wzruszył ramionami.
 - Przed chwilą kipiałeś ze złości, a teraz taki spokojny – pokręciłam głową.
 - Muszę ochłonąć – mruknął.
 - Nie chce mi się z tobą gadać nawet – warknęłam , kierując się do pokoju, który był mój. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na walizkę, która stała koło szafy. Znowu łzy napłynęły mi do oczu. Nawet nie mogłam napisać Michałowi, gdzie jestem, bo Zibi zabrał mi telefon. Z nikim nie mogłam się skontaktować. W dodatku następnego dnia miałam udawać przed dziadkami, że jest wszystko w porządku. Pewnie Zbyszek ich zbajeruje, że przyjechałam żeby odpocząć i mieć lepsze warunki do nauki, bo dziadkowie mieszkali poza centrum, w spokojnej dzielnicy. Od jutra miałam żyć wbrew swoim uczuciom, ukrywając wszystkie prawdziwe emocje. Ale to od jutra, bo tego dnia mogłam się wyżyć. I tak przepłakałam całe popołudnie.
Z pokoju wyszłam dopiero wieczorem, gdy głód już kompletnie nie dawał mi spokoju. Byłam wykończona płaczem. Ledwo stałam na nogach i w dodatku głowa strasznie mnie bolała, a oczy piekły niemiłosiernie. Jednym słowem wyglądałam i czułam się jak trup. Powoli ruszyłam do kuchni, gdzie Zbyszek robił kanapki. Pewnie nie zauważyłam, jak poszedł do sklepu.
 - Zgłodniałaś wreszcie – rzucił, nawet się nie odwracając. Usiadłam przy stole, czekając jak skończy. Po chwili położył ostatnią kanapkę na talerzu i skierował się z nim w moją stronę. Miał już inny wyraz twarzy, a w oczach nie było tej furii, której się bałam. Wręcz przeciwnie. Wreszcie popatrzył na mnie z troską i współczuciem.
 - Nie płacz już. Wiesz, że tego nie znoszę – powiedział cicho. Bez słowa wzięłam jedną kanapkę i zaczęłam konsumować. Westchnął, wiedząc, że nie zamierzam z nim rozmawiać. Zjadłam jeszcze jedną i chciałam wstać od stołu i wrócić do mojej wcześniejszej czynności. Przytrzymał mnie jednak za nadgarstek, więc spojrzałam na niego ze złością.
 - Nie bądź na mnie zła. Naprawdę robię to dla twojego dobra – przyznał, a ja zaśmiałam się gorzko.
 - Dla mojego dobra? – prychnęłam. – Niszczysz mi życie, bo sobie ubzdurałeś, że to będzie dla mnie dobre. Nigdy nie zrozumiesz, że nie jestem już małą dziewczynką i mogę sobie układać życie z kim chcę.
 - Kurwa, ale Kubiak to nie jest facet dla ciebie! – znowu podniósł głos, wstając z krzesła.
 - Bo co? Bo jest twoim przyjacielem? Czy może dlatego, ze jest po prostu mężczyzną, a tacy są dla mnie nieodpowiedni – ironizowałam.
 - Uwiódł cię, choć nie powinien. Zabawi się twoimi uczuciami, a potem zostawi. Z każdą tak robił, przecież wiem. Ostatnio np. ta Aldona…
 - Nie bawił się nią – warknęłam. – To ona zaczęła między nami mieszać.
 - Zaraz, zaraz. To od kiedy TO trwa?!
 - Nic ci już więcej nie powiem – wyrwałam mu rękę i ruszyłam do pokoju.
 - Wracaj tutaj! Powiedz ile mnie tak oszukujecie?!
 - 4 miesiące – warknęłam i trzasnęłam drzwiami. Usłyszałam tylko siarczyste przekleństwo z ust mojego brata, połączone z ‘’ Zabiję go’’.

Rano obudziłam się zarówno w fatalnym humorze, jak i fatalnym stanie fizycznym i psychicznym. Niestety Zbyszek kazał mi już wstać, bo musiał zdążyć wrócić do Jastrzębia. Też bym chciała… Wyjęłam byle jakie ubrania z walizki (link) i poszłam do łazienki. Nałożyłam dość dużo podkładu i pudru żeby zakryć zaczerwienienia i podkrążone oczy. Bystre oko babci wszystko zauważy.
Przyszłam do kuchni. Na brata nawet nie spojrzałam. Zabrałam się za robienie sobie kawy.
 - Zrobiłem śniadanie – powiedział siatkarz.
 - Nie jestem głodna – mruknęłam, sypiąc czarny proszek do kubka. Woda zaczęła zwiększać swoją temperaturę, więc po chwili mogłam napełnić kubek. Dolałam mleka i cukru. Po chwili czułam już napój bogów w ustach. Miałam nadzieję, że tak jak zwykle postawi mnie on na nogi. Szkoda, że psychiki nie mógł mi wyleczyć.
 - Jesteś gotowa? – zapytał, gdy odłożyłam kubek do zlewu w celu umycia go.
 - Nie byłam ani tu jadąc, ani nie jestem teraz – warknęłam.
 - Kiedyś zrozumiesz, że chciałem tylko twojego dobra – westchnął.
 - Proszę cię, nie zostawiaj mnie tutaj – spojrzałam  na niego błagalnie. – Zrozum, nie jestem dzieckiem. Naprawdę się z Michałem kochamy.
 - Nie chcę tego słuchać – warknął. – Kiedyś mi podziękujesz. Chronię cię przed nim. Teraz nie będzie mógł się tobą zabawić i porzucić, bo zainterweniowałem.
 - Co zrobiłeś? – nie dowierzałam. – Ty niszczysz życie mi i jemu. Niedawno go straciłam przez własną głupotę, a teraz przez twoją. Ja drugi raz tego nie przeżyję.
 - Czyli ta próba samobójcza to też przez niego? – syknął.
 - Jak zwykle źle wszystko rozumiesz. Wróćmy, porozmawiajmy normalnie we trójkę…
 - Nie zamierzam już z nim rozmawiać o sprawach nie związanych z siatkówką – odparł sucho. – Zbieraj się, idziemy.
Ponownie poczułam łzy pod powiekami, ale nie chciałam znów się rozpłakać, bo ciężko by mi było zatuszować ślady. Niechętnie ubrałam buty. Zbyszek wziął moje rzeczy i otworzył drzwi od mieszkania. Wyszłam za nim i patrzyłam jak zamyka drzwi. Po chwili byliśmy już w drodze do domu dziadków.

Staruszkowie byli bardzo zdziwieni naszą niezapowiedzianą wizytą, jak i informacją, że mam tam zostać 1,5 tygodnia. Oczywiście byli tym wniebowzięci, a ja robiłam dobrą minę do złej gry. Ściemniałam, że zależy mi na dobrym przygotowaniu się do matury i uznałam, że tu będę miała odpowiednie warunki do nauki.
Zibi przyniósł mi walizkę do pokoju, a przed wyjściem zaczął szukać jeszcze czegoś w kieszeni. Po chwili wyciągał w moim kierunku komórkę. Moją komórkę. Nie ukrywałam zaskoczenia.
 - Oddajesz mi telefon? – spytałam niepewnie.
 - Jak widać – odparł.
 - Nie boisz się, że od razu zadzwonię do Michała?
 - Wiem, że nie masz pamięci do numerów, więc skasowałem wszystkie kontakty, pozostawiając tylko mój numer. A, i kartę SIM masz nową.
 - No chyba zwariowałeś – oburzyłam się. – Mogę zrozumieć, że jesteś wściekły i izolujesz mnie od Miśka, ale pozbawiasz mnie też kontaktu ze wszystkimi znajomymi! Co z Gabi? Pomyślałeś w ogóle o tym?!
 - Powiem jej, że przyjedziesz za 1,5 tygodnia – wzruszył ramionami. – Mówię Ci, że robię to dla twojego dobra.
 - Jesteś potworem, a nie bratem – syknęłam.
 - Teraz tak uważasz, ale nie dziwię się – westchnął. – Kiedyś to zrozumiesz i dotrze do ciebie, że miałem rację.
 - Nigdy nie dotrze, bo tak nie jest – rzuciłam bliska płaczu. – Pozbawiasz mnie miłości. Czemu mam być gorsza od innych? Czemu nie mogę się zakochać i być z kimś szczęśliwa? Czemu zabraniasz mi być szczęśliwą?
Spojrzałam na niego z wyrzutem.
 - Teraz to tak odbierasz, ale uwierz mi, że z Michałem nie mogłabyś być szczęśliwa – pokręcił głową. – Muszę już się zbierać żeby zdążyć na trening. Trzymaj się, siostrzyczko.
 Chciał mnie przytulić, ale cofnęłam się. Popatrzyłam na niego z obrzydzeniem.
 - Nienawidzę cię – wysyczałam przez zęby, patrząc mu prosto w oczy. Zabolało go. I oto mi chodziło. Pierwszy raz w życiu tak się do niego zwróciłam, ale nie umiałam inaczej. Zniszczył to, na czym mi tak zależało.
Bez słowa wyszedł, zostawiając mnie samą. Opadłam bezsilnie na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, jak to było możliwe, że kiedy myślałam, że już się układa, to co chwilę coś się pieprzyło. Najpierw wypadek Huberta, z którym też nie będę miała teraz kontaktu,a teraz to. Nie miałam nawet jak dowiadywać się o jego stanie zdrowia, czy o śledztwie, które prowadziła policja. W dodatku nie miałam jak skontaktować się z Kubiakiem, a to bolało mnie najbardziej. Musiałam coś wymyślić. Tylko co?

Pod pretekstem nauki spędziłam w pokoju pół dnia. Dla niepoznaki rozłożyłam też książkę do biologi przed sobą. Myślami jednak byłam gdzie indziej, a dokładniej w Jastrzębiu. Nie przychodziło mi nic do głowy, co mogłabym zrobić żeby być z Michałem bez przeszkód. Do Zbyszka nie trafiały żadne argumenty. Chyba nawet Asia nie umiała nic wskórać. To załamywało mnie coraz bardziej. Nie umiałam sobie poradzić z tym natłokiem myśli. Postanowiłam się przejść. Może świeże powietrze mnie trochę pobudzi do myślenia.
 - Babciu, ja idę na spacer – oznajmiłam starszej kobiecie, krzątającej się w kuchni.
 - Ale niedługo, bo zabieram się za robienie kolacji. Będzie twoja ulubiona zapiekanka ziemniaczana – uśmiechnęła się serdecznie.
 - Postaram się nie iść za daleko żeby zdążyć – odparłam, siląc się na uśmiech. Miałam nadzieję, że wyszedł naturalny.
Ubrałam trampki i wyszłam na zewnątrz. Wiosna zaczynała na dobre zadomawiać się w Warszawie. Temperatura była dość wysoka, jak na kwiecień, bo termometr wskazywał 19 stopni. Nie ubrałam więc żadnej kurtki, bo w swetrze było mi wystarczająco ciepło. Uznałam, że pójdę gdzie mnie nogi poniosą. Znałam te okolice bardzo dobrze, więc wiedziałam, że się nie zgubię. Mimowolnie skierowałam się na cmentarz. Chyba podświadomość podpowiedziała mi żeby skręcać w takie uliczki, a nie inne. Od razu znalazłam się na grobie rodziców. Był zadbany, bo babcia przychodziła tu często. Aż głupio mi było, że nie wzięłam kasy żeby kupić jakiś znicz. Postanowiłam nadrobić to w następnych dniach. Usiadłam na ławeczce, którą zrobił dziadek żeby na starość im wygodniej było, gdy będą tu przychodzić. Spojrzałam na zdjęcia najbliższych mi osób. Takich ich właśnie zapamiętałam – młodych i uśmiechniętych. Szkoda, że nie dane mi było dłużej się nimi nacieszyć. Otarłam kciukiem samotnie spływającą łzę. W takim momencie brakowało mi ich jeszcze bardziej, niż zwykle. Wiedziałam, że rodzice zrozumieliby mój wybór i zaakceptowali Michała. Pamiętam, że zawsze go lubili. Tylko ja na początku byłam zazdrosna, bo zabierał czas mojego brata, który miał być przeznaczony dla mnie. Jednak po tym nieszczęsnym wypadku stał się dla mnie wielkim wsparciem. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji. Zaowocowało to mimowolnym uczuciem, które na całe szczęście zostało odwzajemnione. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie porywczość mojego brata i jego przesadna troska. Myślał, że utrudniając mi kontakty z chłopakami uchroni mnie przed cierpieniem i rozczarowaniami. Tak jednak nie było, bo w tym momencie sam wyrządził mi więcej bólu, niż jakikolwiek chłopak w moim życiu. Tylko szkoda, że żadne argumenty do niego nie trafiały. Pobyt w Warszawie zawsze kojarzył mi się z beztroskim czasem, bez problemów i zmartwień, bo najczęściej spędzałam tu wakacje. Tym jednak razem było inaczej. Miałam wrażenie, że zostałam uwięziona i to przez własnego brata. Był ostatnią tak bliską osobą, która mi została na tym świecie, a zachowywał się jak wróg w tym momencie. Nie umiałam sobie poradzić z tą sytuacją.
Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam cicho płakać. Byłam z dala od dziadków, więc mogłam sobie pozwolić na taką chwilę bezsilności. Wyjęłam telefon i bezskutecznie próbowałam przypomnieć sobie te 9 cyferek, które były mi w tamtym momencie tak bardzo potrzebne. Nigdy nie przykładałam głowy do numerów, bo skoro miałam jakiś zapisany w telefonie, a komórkę zawsze przy sobie to nie było problemu. Jak widać w końcu to się odwróciło przeciwko mnie. Wiedziałam, że początek to 667, ale co było dalej?  Myśl, Zuza, myśl! Po kilku minutach wytężonej pracy mojego mózgu odłożyłam zrezygnowana telefon do kieszeni. Od dziś uczę się wszystkich numerów na pamięć. Może kiedyś wreszcie będę umiała się wyratować z opresji…
 - Co mam teraz zrobić? – zapytałam cicho, patrząc na czarno-białe portrety rodziców. Tak jakby czekałam, że nagle mi odpowiedzą. Ale oni nie żyli, nie mogli mi odpowiedzieć. Niestety, musiałam znowu sama sobie poradzić. Tylko teraz sytuacja nie była już zła, ona była beznadziejna. Nie miałam kompletnie żadnego pomysłu.

Zrezygnowana po godzinie wróciłam do domu. Dobrze, że wzięłam ze sobą puder, bo dzięki temu wyglądałam normalnie. Nie wzbudzałam żadnych podejrzeń u dziadków. Z przyklejonym sztucznym uśmiechem na twarzy usiadłam przy stole, na którym po chwili stanęło naczynie żaroodporne z zapiekanką ziemniaczaną. Uwielbiałam ją! Babcia gotowała najlepiej na świecie, a to danie, choć proste, wychodziło jej mistrzowsko. Choć dużo osób mówiło mi, że dobrze gotuję, to jednak do talentu staruszki dużo mi brakowało.
 - Nałożę ci duży kawałek, bo strasznie schudłaś, kochanie – powiedziała troskliwie.
 - Wydaje ci się, babciu – odparłam.
 - Wie, co mówi. Jak widzieliśmy się ostatnio, to byłaś bardziej zaokrąglona – wtrącił dziadek.
 - Uznałam, że jestem za gruba i po prostu wzięłam się za siebie – wzruszyłam ramionami.
 - W anoreksję wpadniesz, albo w inne bulimie – babcia pokręciła głową.
 - Babciu – jęknęłam. – Naprawdę wszystko jest w normie. Daj mi lepiej tą zapiekankę, bo mi już ślinka cieknie na sam widok i zapach.
Starsze małżeństwo odpuściło temat mojego ‘’mizernego’’ wyglądu i mogliśmy się delektować pyszną kolacją. Zjadłam dużo jak na siebie, ale było to spowodowane tym, że w ostatnich dniach nie miałam czasu na normalny posiłek. Babcia uznała, że w ciągu mojego pobytu nadrobię kilogramy, które schudłam, co nie bardzo mi się podobało, bo byłam blisko osiągnięcia , jak dla mnie , wymarzonej sylwetki.
Po kolacji zaszyłam się znowu w moim pokoju. Uznałam, że chyba jednak czas się pouczyć, bo jednak matura zbliżała się nieubłaganie. Mimo, że zachowywałam się jak zachowywałam i stosunek do szkoły miałam niezbyt ambitny, to wiedziałam, że żarty się skończyły. Tylko jak tu myśleć o nauce i maturze, jak mi się życie waliło? No nic, jak mus to mus. Wzięłam podręcznik do biologi i postanowiłam wyjść do ogrodu. Może świeże powietrze trochę mi pomoże?

Usadowiłam się wygodnie na drewnianej huśtawce, którą razem z dziadkiem zrobił jeszcze mój tata kilka lat temu. Co jakiś czas zostaje odmalowana i przez to wciąż wygląda jak nowa. W dodatku drugiej takiej nie ma na świecie, bo została własnoręcznie zrobiona. Usiadłam po turecku i otworzyłam podręcznik. Akurat otworzyło mi się na rozdziale o tkankach, tym którego tak nie potrafiłam kiedyś pojąć i Kubiak mi wszystko wyjaśniał, lepiej niż jakikolwiek nauczyciel. Przypadek? Nie sądzę… Nawet podręcznik był przeciwko mnie. Sięgnęłam po kartkę z notatkami, które mi zrobił. Uśmiechnęłam się pod nosem. Michał miał straszne pismo. Mimo to, potrafiłam go jednak odczytać. Przejechałam dłonią po charakterystycznych literkach. Znowu do oczu napłynęły mi łzy. Przymknęłam powieki, nie chcąc się rozpłakać. Wyczuwałam, że ta nauka będzie cięższa, niż myślałam.

________________________

Wiem, ze to u góry jest straszne, ale zauważyłam, że jak opisuję coś ważnego i mam 100 myśli na minutę, to nie umiem tego porządnie napisać i wygląda to chaotycznie... Doceńcie jednak, że pisząc to, robiłam też obiad, który przypaliłam. To się nazywa poświęcenie! xD 
Rozdział pojawia się dziś nie bez powodu, bo dokładnie rok temu, 22 lipca 2014 pojawił się tutaj prolog. Uznałam wtedy, że zwariowałam, bo nie kończąc jednej historii, zajęłam się drugą ;) Mimo przerw to wytrwałam i piszę dalej, a ostatnio mam taką wenę, że ho ho ^^
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam ;) Rozdział dedykuję wszystkim, którzy czytają te moje wypociny, komentują i czekają na kolejne rozdziały! Dziękuję, bo dzięki wam jeszcze piszę. Dzięki tym komentarzom wiem, czy to co robię się w ogóle komuś podoba i czy jest sens tworzyć dalej. jak na razie go widzę, choć czasem mam pomysły nie z tej planety i cieszę się, że są osoby, które doceniają czas jaki na to poświęcam i odwdzięczają się choć kilkoma słowami. To daje wielkiego kopa ;)
Pozdrawiam ;*

19.07.2015

Rozdział 33

Około 12 usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Od razu się wyprostowałam na kanapie i wzięłam szybko urządzenie ze stolika. Dzwonił Wojtek, więc niemal natychmiast odebrałam.
 - Niedługo mogę być pod twoim osiedlem. Jedziesz ze mną do szpitala? – zapytał na wstępie.
 - Jasne. Już się zbieram na dół – odparłam i zakończyłam połączenie.
Skierowałam się na korytarz, wcześniej wyłączając telewizor. Ubrałam buty i kurtkę jeansową. Gdy miałam chwytać za klamkę w celu otworzenia drzwi, to ktoś mnie ubiegł. Stanęłam twarzą w twarz z bratem.
 - Wybierasz się gdzieś? – spytał niezbyt miłym tonem.
 - Tak. Jadę do szpitala z Wojtkiem – odparłam. Chciałam go wyminąć, ale zrobił krok w lewo, uniemożliwiając mi to.
 - Nigdzie nie jedziesz – powiedział stanowczo. Spojrzałam na niego jak na debila.
 - Nie możesz mi zabronić. Jestem dorosła – warknęłam.
 - Nie dorosła, a zaledwie pełnoletnia i to od niedawna – prychnął. – Ostatnio nie udowadniasz, że jesteś dorosła.
Zabolały mnie słowa Zbyszka. Nie sądziłam, że ma o mnie takie zdanie.
 - Ten fakt i tak daje mi pełne prawo do robienia czego chcę – zgromiłam go spojrzeniem. – Więc z łaski swojej, przesuń się.
 - Popełniasz błąd, Zuzka. Znowu będziesz cierpieć – westchnął po chwili, odsuwając się.
 - Wiem, co robię – rzuciłam na odchodne i wyszłam z mieszkania. Gdy wyszłam przed blok, to ujrzałam z daleka jadący samochód kolegi. Zatrzymał się zaraz przy mnie, więc wsiadłam do środka, zapinając od razu pasy bezpieczeństwa. Droga do szpitala minęła nam spokojniej. Spytałam, czy wie coś o stanie swojego przyjaciela, ale niestety nie wiedział. Nie kontaktował się z ojcem Huberta, a ani on z nim. Wszystkiego dowiedzieć się musieliśmy na miejscu.

Po około 40 minutach znaleźliśmy się przed OIOMem. Bolo wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, gdy opuściliśmy szpital. Wciąż był trupio blady i wyglądał strasznie. Coś mnie ścisnęło w środku na ten widok. Bez buzującej adrenaliny, którą miałam dzień wcześniej po informacji o wypadku zauważyłam wszystko bardziej dokładnie. I zmartwiło mnie to jeszcze bardziej.
Przywitaliśmy się z panem Bolanowskim. Rozmowa z nim nie trwała długo, bo musiał odebrać jakiś telefon. Przytaknął kilka razy, kończąc słowami: ‘’Zaraz będę’’. Myślałam, że pewnie jakieś sprawy służbowe, czy coś w tym stylu. Jednak wszystko nam wyjaśnił.
 - Wojtek, musimy na chwilę jechać na komendę. Policja chce jeszcze raz z nami porozmawiać – oznajmił, wzdychając.
 - Ale po co? Przecież wszystko już wczoraj powiedziałem – zdziwił się.
 - Nie wiem, o co dokładnie chodzi, bo nie chcieli nic mówić przez telefon.
 - Zostaniesz tu sama? – to pytanie Dębski skierował już w moją stronę. Kiwnęłam głową.
 - Jakby co będę dzwonić – powiedziałam. Mężczyźni po chwili zniknęli mi z oczu. Zostałam sama przed tą wielką szybą. Bez ruchu obserwowałam śpiącego Huberta. Nie wiem ile tam stałam, ale obserwowałam go tak dokładnie, że pewnym momencie mrugnęłam kilka razy, bo wydawało mi się, że poruszył palcem. Przetarłam też zmęczone oczy. To jednak nic nie dało, bo Bolo naprawdę się poruszył. Jego powieki delikatnie próbowały się podnieść, więc szybko pobiegłam po jakiegoś lekarza. Mężczyzna w kitlu przyszedł szybko na OIOM i zaczął badać Bolanowskiego. Miałam nadzieję, że skoro się wybudził, to wszystko będzie już dobrze. Po chwili doktor opuścił salę, więc do niego podeszłam.
 - I co z nim? – zapytałam z przejęciem.
 - Pani chyba nie jest z rodziny – odparł poważnie.
 - Niech mi tylko pan powie, czy się wybudził i czy wszystko jest w porządku – poprosiłam, patrząc smutnymi oczami. Westchnął, wiedząc, że i tak chyba nic nie wskóra.
 - Wybudził się. Stan pozostaje bez zmian.
 - A czy ja… - zawahałam się chwilę nad zadawanym pytaniem.
 - Na chwilkę tylko. I proszę wziąć od pielęgniarki ubranie ochronne – uśmiechnął się lekko i oddalił. Krzyknęłam jeszcze za nim, że dziękuję i jak na skrzydłach pognałam do najbliższej pielęgniarki. Przyniosła po chwili z kantorka ten zielony foliowy płaszcz, który narzuciłam sobie na ramiona. W międzyczasie wysłałam Wojtkowi SMSa, że Hubert się obudził. Wiedziałam, że jak rozmawia z policją, to nie będzie mógł odebrać telefonu, a taka wiadomość na pewno ich ucieszy, gdy już skończą to przesłuchanie.
Przed drzwiami do sali lekko się zawahałam. Położyłam dłoń na klamce, jednak nie pociągnęłam jej od razu. Pierwszy raz od jakiegoś czasu miałam wątpliwości, czy aby na pewno dobrze robię. Wzięłam głęboki oddech i policzyłam w myślach do 5. Przecież ja go tylko odwiedzę. Chwila rozmowy nic nie kosztuje i nie będzie miała złych konsekwencji. Powiedziałam sobie samej, że robię tak jak powinnam i niepewnie otworzyłam drzwi. Hubert wyglądał tak samo jak wcześniej, z tą różnicą, że teraz miał otwarte oczy i delikatnie poruszał głową. Kołnierz uniemożliwiał mu swobodne ruchy. Usłyszał, że ktoś wszedł i próbował jakoś się odwrócić by zobaczyć gościa.
 - To ja – powiedziałam cicho. Bardzo się zdziwił. Miałam wrażenie, że ucieszył się z mojej wizyty. Usiadłam na stołku obok jego łóżka tak, aby mógł mnie widzieć. Jego wzrok bacznie mnie obserwował.
 - Przyszłaś do mnie – szepnął słabym głosem.
 - Tak, ja… nie, to był zły pomysł. Przepraszam – zmieszałam się i chciałam wstać z miejsca, aby wyjść. Uniemożliwił mi to chłopak, łapiąc za rękę.
 - Zostań – spojrzał mi w oczy. – Proszę.
Westchnęłam i poprawiłam się na stołku. Bolo trzymał mnie dalej za dłoń. Ten uścisk był jednak o wiele słabszy i delikatniejszy niż zwykle. Ale czemu tu się dziwić, skoro wciąż nie odzyskał jeszcze sił.
 - Jak się czujesz? – zapytałam, chcąc zacząć jakiś temat, a to pytanie było standardowym w szpitalu. Sama usłyszałam je setki razy, gdy w nim leżałam kilka dni.
 - Da się żyć – uśmiechnął się w ten swój łobuzerski sposób. Chciał się trochę podnieść, ale od razu skrzywił się z bólu.
 - Nie ruszaj się – poleciłam. – Musisz teraz odpoczywać i regenerować siły.
 - Bardzo źle ze mną było? – zapytał.
 - Trochę – westchnęłam.
 - A ten drugi? Niewiele pamiętam z wypadku – skrzywił się.
 - Wojtek ci dokładniej opowie – wyminęłam pytanie.
 - Okej. Ale co z tym drugim? Pasiutem? – dopytywał dalej. Uciekłam wzrokiem gdzieś nad siebie. – Zuza, powiedz mi.
 - Zginął na miejscu – szepnęłam cicho. Na twarzy Huberta malowało się niedowierzanie, jak i smutek.
 - To moja wina – przyznał. – Wszystko kurwa przeze mnie i moje chore pomysły.
Syknął wściekły. Po chwili jęknął też z bólu, bo jego ciało zbyt mocno się napięło.
 - Przestań. To nie twoja wina – broniłam go. – Czemu w ogóle zorganizowałeś ten wyścig?
Zamilkł na chwilę.
 - Chciałem pojeździć, uspokoić się – powiedział w końcu.
 - Przeze mnie – powiedziałam cicho.
 - Nie Zuza, nie mów tak. Nic złego nie zrobiłaś – odparł od razu.
 - Wiem swoje. Hubert, ja przepraszam, ja nie wiedziałam, ze to wszystko się stanie. Nie chciałam, ja.. – głos mi się załamał. Znowu poczucie winy mną ogarnęło. Pojedyncza łza zaczęła mi wolno spływać po policzku. Bolo podniósł rękę, krzywiąc się przy tym z bólu jaki wywołuje mu ta czynność. Delikatnie otarł obuszkiem kciuka słoną kroplę. Popatrzył mi głęboko w oczy.
 - Nie płacz znowu przeze mnie – poprosił ciepłym głosem. – Obiecałem, że zniknę z twojego życia żeby cię więcej nie ranić.
 - I co, i przez to zorganizowałeś ten wyścig, tak?! – podniosłam ton. – Czy ty się chciałeś zabić?! Zwariowałeś?!
Chyba powoli histeryzowałam.
 - Nie, Zuza, to nie tak – zaczął się tłumaczyć. Wbrew bólowi, który czuł podniósł się lekko żeby być w pozycji prawie siedzącej. Widziałam, jak się krzywił przy tej niewielkiej czynności. – Wiedziałem, co robię. To on pomylił chyba trasę, bo nagle wyrosło przede mną jego auto…
 - Ale nigdy nie organizowałeś wyścigów w soboty – przerwałam mu. – Nie zrobiłbyś tego bez przyczyny.
 - Nie wiem, co sobie uroiłaś, ale naprawdę nie jesteś niczemu winna. Księżniczko.. – zwrócił się czule, ponownie chwytając mnie za dłoń.
 - Nie rób tak nigdy więcej – powiedziałam, zamykając oczy, bo poczułam zbierające się pod powiekami łzy.
 - Czemu się mną przejęłaś? Ostatnio chciałaś żebym zniknął z twojego życia…
 - Ale kurwa teraz nie chcę – powiedziałam i szybko wyszłam z sali. Oparłam się o drzwi, pozwalając żeby łzy swobodnie spływały mi po policzkach. Zjechałam do pozycji siedzącej, chowając twarz w dłoniach. Byłam roztrzęsiona, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.
 - Chodź – usłyszałam nad sobą. Miałam chyba jakieś omamy słuchowe, bo głos wydał mi się znajomy. Po chwili poczułam, jak pomaga mi wstać. Otworzyłam zapłakane oczy i byłam już pewna.
 - Skąd ty… - zapytałam Kubiaka.
 - Nieważne. Chodź, musisz ochłonąć – delikatnie wziął mnie za rękę i zaczął prowadzić w kierunku wyjścia. Cały czas mówił do mnie bardzo łagodnie i wyrozumiale. Podziwiałam go za to, bo Zbyszek w tym momencie taki nie był.

W ciszy dotarliśmy pod nasz blok. Na szczęście skierowaliśmy się do mieszkania przyjmującego, a nie mojego, więc mogliśmy spokojnie porozmawiać. Usiadłam w salonie na kanapie, podczas gdy Michał poszedł zrobić herbatę. Wiedziałam, że dziwna atmosfera między nami jest tylko i wyłącznie moją winą. Wstałam i ruszyłam w kierunku kuchni. Misiek właśnie czekał aż czajnik da sygnał, że woda jest już zagotowana. Nieśmiało podeszłam i przytuliłam się do jego pleców.
 - Przepraszam – wyszeptałam. Odwrócił się przodem i oparł swoje czoło o moje, spoglądając mi w oczy.
 - Kochasz mnie? – zapytał.
 - Bardzo cię kocham, Misiek – wyznałam i ponownie się rozpłakałam. Nie zadałby tego pytania ot tak, bez powodu. Swoim zachowaniem sprawiłam, że zwątpił w moje uczucia. Przytulił mnie mocno, delikatnie głaszcząc po plecach.
 - Ciii, już dobrze – próbował mnie uspokoić.
 - Przepraszam. Ja nie wiedziałam, że ty to tak odbierzesz – łkałam.
 - Ufam ci. Po prostu… ta sytuacja… - zaczął się tłumaczyć.
 - Nic już nie mów – spojrzałam w jego oczy i chwyciłam twarz w dłonie. Wiedział co ma robić i po chwili złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Objął mnie mocniej, jakby bojąc się, że mu ucieknę. Zatraciliśmy się w tym pocałunku, zapominając o całym świecie. Nawet dźwięk czajnika był gdzieś za mgłą. Liczyliśmy się tylko my.
 - Co to kurwa – usłyszeliśmy nagle i przerażeni odskoczyliśmy od siebie. Zbyszek patrzył na nas z zaskoczeniem, które szybko przeradzało się we wściekłość.
 - Zibi, my… - zaczęłam się jąkać. Bałam się w tym momencie własnego brata.
 - Jesteśmy razem – Michał zachował odwagę i w końcu to powiedział, przy okazji splatając ze sobą nasze dłonie.
 - Że co kurwa jesteście?! – krzyknął wściekły. – Przecież ona jest jeszcze dzieckiem!
 - Mylisz się, Zbyszek – Misiek stanął w mojej obronie. – Ona już dawno nie jest dzieckiem, ale ty nie potrafisz tego przyjąć do znajomości. Zakochałem się w Zuzie, a ona we mnie. Musisz to zaakceptować.
 - Zamknij się – warknął. Nie poznawałam własnego brata. – Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
 - Bo jesteśmy przecież!
 - Przyjaciel by nie uwiódł mi siostry! Zawsze traktowaliście się jak rodzeństwo!
 - To było dawno, Zibi – powiedziałam cicho. – Kocham Michała.
 - A ja kocham Zuzę.
Spojrzeliśmy chwilę z Michałem na siebie, a po chwili na mojego brata. Miałam wrażenie, że wstąpiła w niego jakaś furia! Miał taką wściekłość w oczach. Bałam się go strasznie.
 - Zabiję cię – syknął i rzucił się z pięściami na Miśka. Pisnęłam przerażona. Próbowałam ich rozdzielić, ale nie miałam tyle siły. Zbyszek bił na oślep z całej siły, a Kubiak bronił się przed atakami. Krzyczałam, płakałam żeby się uspokoili, ale to nic nie dało. Chciałam odciągnąć Zbyszka, bo bałam się, że się zabiją. W jednym momencie jednak odrzuciło mnie za niego. Upadłam na lodówkę i syknęłam z bólu.
 - Boże! – krzyknął nagle jakiś damski głos. Spojrzałam w prawo, masując sobie tył głowy. Słysząc Asię, Zbyszek się wreszcie opanował i przestał bić z Michałem. Wtedy też oboje zauważyli, że i ja ucierpiałam.
 - Co wy wyprawiacie?! – Aśka była przerażona.
 - Załatwiam byłego przyjaciela – syknął Bartman, podchodząc do mnie. Miał zaczerwienienie pod okiem, które zapewne przerodzi się w siniaka i przeciętą wargę. – Przepraszam. Wszystko okej?
Zmartwił się mną. Cofnęłam się. Bałam się własnego brata. Michalska postanowiła uratować sytuację i jakimś cudem wyciągnęła Bartmana z mieszkania na poważną rozmowę.
 - Zuza – powiedział troskliwie Michał, oglądając moja głowę. – Chyba skończy się tylko na guzie.
 - Ale z tobą gorzej – skrzywiłam się. Przejechałam po jego przeciętej wardze i wtedy syknął cicho z bólu. Krew lała się mu też z nosa. Wstałam i poszłam szybko po apteczkę. Gdy wróciłam, to Misiek już siedział na krześle. Zaczęłam opatrywać mu ranę. Jęknął, gdy rany miały kontakt z wodą utlenioną. Oboje milczeliśmy przez ten czas. Dopiero, kiedy w miarę Michał był już ogarnięty, to zaczęłam myśleć na poważnie o tym co się stało. Usiadłam mu na kolanach, oplatając za szyję. Wtuliłam się w jego czułe ramiona.
 - Nie pozwoli nam być razem – szepnęłam płaczliwym głosem.
 - Jesteśmy dorośli. Możemy robić co chcemy – odparł, gładząc moje plecy.
 - Ale widziałeś w jakiej był furii. Przecież, gdyby nie Asia, to by cię zabił – spojrzałam mu w oczy.
 - Damy radę. Pogadam z nim i…
 - I co? – przerwałam mu. – To się nie uda…
 - Nie. Nie dam ci znowu tak odejść – pokręcił głową, mówiąc stanowczo. – Damy radę. Spróbuję to z nim załatwić. Przecież nie uda mu się ograniczyć nam kontaktów.
 - On jest teraz zdolny do wszystkiego –westchnęłam, spuszczając smutno głowę. Kubiak chwycił delikatnie mój podbródek, sprawiając żebym spojrzała mu w oczy.
 - Zrobię wszystko żebyśmy byli razem. Ale teraz, tak naprawdę. Bez ukrywania się – obiecał, a następnie musnął delikatnie moje wargi. Przytuliłam go mocno.
 - Zuza, szybko! – do mieszkania wpadła przerażona Aśka. Od razu stanęliśmy na równe nogi.
 - Co się dzieje? – przestraszyłam się.
 - On zwariował – pokręciła głową z niedowierzaniem. – Pakuje twoje rzeczy. Ja nie wiem, co on chce zrobić…
 - Co robi?! – krzyknęłam i pędem ruszyłam piętro niżej. Słyszałam, że tamta dwójka też za mną biegnie. Wpadłam jak burza do mieszkania. Rzeczywiście, Zbyszek pakował moje rzeczy byle jak do wielkiej walizki.
 - Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam, próbując wyrwać mu z rąk kolejną stertę ubrań, którą chciał włożyć do walizki.
 - Pakuję cię –warknął.  –Przywiozę cię na maturę.
 - Nigdzie nie jadę – warknęłam, próbując wyciągać ubrania z powrotem.
 - Bartman, pojebało cię – rzucił Misiek, wchodząc do mojego pokoju.
 - To ciebie pojebało, Kubiak – warknął w jego stronę. – Po moim trupie się teraz kurwa będziecie kontaktować.

To był koniec. W jednej chwili świat znowu mi runął…


________________________

Nie bijcie! Wiem, że pewnie spodziewałyście, że ten moment będzie sielankowy, a Zbyszek okaże wyrozumiałość i powie: ''Ale się cieszę waszym szczęściem, gołąbeczki!''. Jednak ja chciałam napisać tak, jak planowałam rok temu i jest afera xD
Smutno mi, że nie udało się zdobyć medalu :/ Ale ludzie, jesteśmy w pierwszej czwórce, to i tak sukces, zważając na to, że to był nasz 5 turniej finałowy. Nie wieszajcie od razu na nich psów...  Jak czytam niektóre komentarze, to mam wrażenie, że nie wszyscy rozumieją, że Liga Światowa jest turniejem, który miał pomóc siatkarzom się dotrzeć, zgrać ze sobą o.O Ważne żeby we wrzesniu zagrać jak najlepiej!
No i jeszcze coś czego się nie spodziewałam... aż dwie nagrody indywidualne dla Polaków! Szok :O Mieliśmy 4 miejsce, a doceniono nas bardziej, niż USA :D Brawo Zati, brawo Kubi! Mamy naprawdę światowych graczy ;)
A tak btw czy tylko ja uważam, że Kubiak bardzo dobrze wywiązuje się z roli kapitana i mógłby już nim zostać ?? 
Następny w środę ^^
Pozdrawiam ;*

CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ


16.07.2015

Rozdział 32

Drżącymi dłońmi wybrałam numer do Wojtka. Odebrał niemal od razu.
 - Gdzie on jest? – zapytałam.
 - W szpitalu w Katowicach. Helikopter go tam przetransportował – wyjaśnił.
 - Jak to helikopter?! Co się właściwie stało?!
 - Zuza, nie będę kłamał. Jest w fatalnym stanie. Czołowe zderzenie z innym autem. Obaj jechali prawie 150 na godzinę. Tamten drugi kierowca zginął na miejscu.
Zamarłam.
 - Jedziesz tam? – zapytałam.
 - Tak. Podjechać pod ciebie?
 - Zaraz będę gotowa.
Rozłączyłam się i spojrzałam na Gabrysie, która denerwowała się nie mniej niż ja. Nie wiedziała, co się stało, ale z mojej rozmowy wywnioskowała, że z kimś stało się coś złego.
 - Zuzka, co się dzieje? Jaki helikopter? – przestraszyła się.
 - Hubert miał poważny wypadek – odparłam drżącym głosem. Starską zatkało.
 - Ale przecież miałaś zerwać z nim kontakt…
 - Ale ja muszę się dowiedzieć, co z nim jest – powiedziałam stanowczo.
 - Nie podoba mi się to – pokręciła głową. – A Michał? Zbyszek? Co im powiesz?
 - Prawdę. Gabi, naprawdę muszę teraz pojechać do tego szpitala.
 - Rób co chcesz, ale wiedz, że mi się to nie podoba – westchnęła. Obie się ubrałyśmy i wyszłyśmy z mieszkania. Zamknęłam je na klucz. Pod blokiem pożegnałam się z przyjaciółką, a sama czekałam na kolegę. W końcu auto Wojtka pojawiło się na parkingu, więc natychmiast do niego wsiadłam i zapięłam pas.
 - Powiedz wszystko dokładnie, co wiesz – poleciłam.
 - Zorganizowali wyścig… - zaczął, ale mu przerwałam.
 - Przecież w soboty ich nie było!
 - Bolo się uparł, że to mu pozwala się odprężyć, odreagować. W dodatku ścigał się z kolesiem, z którym miał na pieńku, tym bardziej chciał wygrać. Tamten pomylił trasę… - załamał na chwilę głos. – Zderzyli się. Oba auta wyrzuciło daleko od siebie. Tamten wpadł na drzewo, ale przodem. Zginął na miejscu. Bola odrzuciło tak, że tył wpadł na drzewo. Poduszka się nie włączyła, nie miał zapiętych pasów. Kurwa, to wyglądało strasznie – jemu także głos się łamał. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
 - Czemu od razu nie pojechałeś do szpitala?
 - Jak przyjechała karetka, to wezwała też policję. Musiałem pojechać na komendę i opowiedzieć, co się stało. Nie chciałem mówić, że to wyścigi, ale sami się domyślili, że nikt normalny po nocy by nie jechał tak szybko na uboczu miasta…
 - Będziecie mieć kłopoty? – zmartwiłam się.
 - Ja chyba nie. Przynajmniej powiedzieli, że skoro nie brałem udziału, to nic mi nie grozi. Gorzej z Hubertem…
 - Boję się, że może z tego nie wyjść – spuściłam wzrok.
 - Przestań – upomniał mnie. – Znasz go. Wiesz, że jest silny. Nie podda się.
 - Ale nawet najsilniejszy po takim wypadku nie daje rady …
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Nie był to wielki szloch, ale drobne łkanie. Wiem, że Hubert wyrządził mi dużo krzywdy, ale w głębi serca wierzyłam w to, co mi powiedział dzień wcześniej. Wierzyłam, że mu na mnie zależy. I ta świadomość mówiła mi, że to właśnie przez to zorganizował ten wyścig. To ja byłam winna, że on walczył w tym momencie o życie.
 - Zuza, będzie dobrze, na pewno – Wojtek złapał mnie za dłoń, chcąc dodać otuchy.
 - To wszystko przeze mnie – wyszeptałam.
 - Jak przez ciebie? Przecież nie miałaś wpływu na to, że ten facet pomylił trasę.
 - Ale gdyby nie ja, to Hubert nie zorganizowałby tego wyścigu. Wczoraj kazałam mu żeby zostawił mnie w spokoju i nie chcę go więcej widzieć, a on wcześniej wyznał, że mu na mnie zależy. Kurwa, to wszystko przeze mnie – schowałam twarz w dłoniach. Czułam się gorzej, niż przed tą moją nieszczęsną próbą samobójczą.
 - Zuza, nie możesz się o nic obwiniać. Życie różnie się układa i to, że tak się między wami potoczyło, to nie znaczy, że Hubert podjął decyzję o wyścigu pod wpływem emocji. A nawet jeśli, to nikt nie mógł przewidzieć, że jego przeciwnik, który był tak doświadczony pomyli trasę – próbował mnie pocieszyć, ale na marne. Ja i tak wiedziałam swoje.

Po wejściu do szpitala od razu skierowaliśmy się do recepcji z pytaniem, co jest teraz z Hubertem. Pielęgniarka oznajmiła, że trwa właśnie operacja i możemy poczekać pod salą. Tam czekał już jakiś starszy mężczyzna. Wojtek przywitał się z nim. Okazało się, że to ojciec Huberta.
 - Wiadomo co z nim? – zapytał Dębski. Mężczyzna smutno pokręcił głową.
 - Przyjechałem pół godziny temu. Pielęgniarka powiedziała mi, ze muszę czekać aż skończy się operacja. Wtedy coś będzie wiadomo – wyjaśnił. Nie mogliśmy więc nic innego zrobić, niż usiąść obok i czekać. Czas strasznie mi się dłużył. Nienawidziłam szpitalu od jakiegoś czasu, a teraz znowu byłam skazana na spędzenie w nim trochę czasu. I znów z mojej winy.
 - Pójdę nam po kawę – oznajmił Wojtek i wstał z miejsca. Ruszył w kierunku automatu.
 - Kim jesteś dla mojego syna? – zapytał niespodziewanie pan Bolanowski. – Przepraszam, że tak na ty..
 - Nic nie szkodzi – odparłam, wyciągając rękę. – Jestem Zuza. I.. byliśmy z Hubertem blisko jakiś czas temu.
 - Ah, chyba już wiem – uśmiechnął się lekko. – Hubert nie często się zwierza, ale ostatnio zauważyłem, że był jakiś inny. Zmienił się. Tak czułem, że stoi za tym jakaś dziewczyna…
 - Nie byliśmy razem – pokręciłam głową. – To skomplikowana sprawa.
 - Hubert to dobry chłopak wbrew pozorom – przyznał.
 - Wiem – przyznałam i wbiłam wzrok w podłogę. – I chyba nawzajem siebie skrzywdziliśmy…
 - Porozmawiacie, wyjaśnicie wszystko. Tylko musi najpierw z tego wyjść…
 - Wie pan co mu się stało?
Z tego, co wiedziałam, to ojciec chłopaka nie wiedział o jego udziałach w nielegalnych wyścigach samochodowych. Tak jak i reszta rodziny.
 - Policjant, który do mnie dzwonił powiedział, że jechał zbyt szybko, a z naprzeciwka ktoś pomylił pas i wjechał wprost na niego. On zginął na miejscu. To straszne…
 - Tak – westchnęłam. – Mama Huberta wie?
 - Wie, ale jak zwykle nie raczy się zainteresować własnym dzieckiem – syknął. – Przepraszam, ale nie jesteśmy w dobrych stosunkach.
 - Hubert wspominał, że mama faworyzuje jego siostrę…
 - Nie interesuje się nim kompletnie. Szkoda mi go, bo pewnie przez to, że w dzieciństwie nie zaznał takiej prawdziwej miłości matczynej jest taki oschły i nie potrafi okazywać uczuć. Ale w gruncie rzeczy ma przecież uczucia.
Na szczęście z tej lekko krępującej rozmowy uratował mnie Wojtek, który przyniósł nam kawę. Podziękowałam mu lekkim uśmiechem. Gorący napój sprawił, ze poczułam się nieco lepiej. Ochota na sen od razu mi przeszła. Jednak po kilku godzinach czekania znowu robiłam się senna. Pan Bolanowski zasnął oparty o krzesło. Wojtek też prawie przysypiał. Ja mimo wszystko starałam się jakoś usiedzieć. To były jedne z gorszych godzin w moim życiu. Martwiłam się o życie Bola. Czułam się odpowiedzialna za to co mu się stało. Wiem, że nie kazałam mu wsiąść w to auto i jechać na wyścig, ale Hubert taki już był. Odreagowywał wszystko jazdą. Krótka rozmowa z jego ojcem i te kilka miesięcy sprawiło, że wreszcie chyba poznałam, co siedzi w jego psychice, dlaczego był taki, a nie inny. Jego tata przyznał, że to brak matczynej miłości i taka była prawda. Nie okazywano mu uczuć, bo Izunia była lepsza, więc on wyrósł na faceta, który też nie chciał okazywać uczuć. Zgrywał takiego typowego bad boya, tak jakby chciał wszystkich od siebie odstraszyć. Bo chciał. Nie mógł przecież pozwolić sobie, żeby dopuścić do siebie osobę, która go rozgryzie. Ale zrobił to. Rozgryzłam go. Zależało mu na mnie, ale ja nie mogłam mu dać tego, co chciał. Nie kochałam go, bo moje serce należało do Michała. Wiedział o tym i tym bardziej był rozczarowany, że kiedy już kogoś do siebie dopuścił, to się rozczarował. Kiedy to wszystko pojęłam to zrobiło mi się jeszcze bardziej źle. Gdybym nie poszła z Wojtkiem pierwszy raz na te wyścigi, to byśmy się nie poznali. Nie byłoby tego całego zamieszania. Ja nie miałabym tego mętliku w głowie, nie załamałabym się, a on żyłby spokojnie swoim trybem życia i nie zorganizowałby wyścigu, w którym jego przeciwnik pomyliłby trasę. Nie byłoby nas obojga w tym szpitalu. To wszyscy było przeze mnie…

Koło 3 nad ranem drzwi od sali się otworzyły. Na łóżku wyjechał Hubert. Był blady i poobijany. Serce mi się krajało na jego widok. Chyba pierwszy raz był taki słaby i bezbronny. Wokół niego było pełno pielęgniarek i lekarzy. Zniknęli mi z oczu, kiedy drzwi windy się zamknęły.
 - Państwo z rodziny? – zapytał lekarz, który został przy nas.
 - Jestem ojcem Huberta.
 - Zapraszam w takim razie do gabinetu.
Odeszli gdzieś, a my z Wojtkiem znowu musieliśmy czekać. Ale wreszcie się czegoś dowiemy. No i najważniejsze – Hubert żył. Dał radę. To napawało mnie optymizmem. Po kilku minutach dołączył do nas pan Bolanowski.
 - Jego stan jest ciężki, ale stabilny – zaczął mówić. – Obudzi się nie wcześniej, niż jutro po południu. Ma liczne złamania i zadrapania. Były także krwotoki wewnętrzne, ale udało się je zahamować. Lekarz kazał uzbroić się w cierpliwość. Powiedział, że ma duże szanse, ale potrzeba czasu żeby wrócił do pełnej sprawności.
Nie tego się spodziewałam. Liczyłam na standardowe ‘’wszystko będzie dobrze’’. Co to ma być do jasnej cholery?! Z nim musi być wszystko dobrze. Duże szanse? A co to znaczy w ogóle? Czyli, że są jakieś szanse, że z tego nie wyjdzie? Chyba powoli się załamywałam…
Poszliśmy pod OIOM, gdzie przez szybę mogliśmy obserwować jak Hubert nieświadomy niczego spał. Wyglądał strasznie, ale spokojnie. Nawet najgorszemu wrogowi bym nie życzyła żeby znalazł się w takim stanie. W dodatku czułam się za to tak strasznie odpowiedzialna.
 - Nie ma sensu żebyśmy tu dalej siedzieli – powiedział ojciec Bola. – Przyjadę tu jutro. Wy pewnie też. Potrzebujemy snu, bo i tak byśmy tu siedzieli bezczynnie.
 - Ma pan rację – przytaknął Wojtek. Nie miałam więc wyboru. Zerknęłam ostatni raz na Huberta i ruszyłam za dwoma mężczyznami. Wojtek odwiózł mnie pod sam blok. Dopiero wtedy poczułam jaka zmęczona jestem. Powoli pokonałam schody. Chciałam otworzyć drzwi kluczem, ale były otwarte. Gdy tylko weszłam do środka, to do korytarza wparowali jak oparzeni dwaj siatkarze.
 - Zuza, kurwa, gdzieś ty była?! – krzyknął zdenerwowany Bartman.
 - Od zmysłów odchodziliśmy! – dodał Kubiak.
 - Telefonu nie wzięłaś, nie było z tobą żadnego kontakt. Zniknęłaś bez słowa i wracasz sobie nad ranem, jak gdyby nigdy nic!
Obaj byli bardzo zdenerwowani moim zniknięciem. Nie miałam w ogóle głowy żeby ich poinformować, gdzie jestem. Z tego wszystkiego nawet nie wzięłam telefonu.
 - Zapomniałam wziąć komórki – powiedziałam cicho, ściągając kurtkę. Patrzyli na mnie jak na wariatkę.
 - Czy ty masz pojęcie, jak my to wariowaliśmy?
 - Przepraszam – przyznałam skruszona. – Byłam w szpitalu w Katowicach.
 - Jak to w szpitalu? – przestraszył się Michał.
 - Hubert miał wypadek.
Chłopaków wbiło w ziemię. Widziałam, jak obaj się naprężyli.
 - TEN Hubert? – zapytał dla pewności mój brat. Kiwnęłam twierdząco głową.  - Miał ci przecież dać w końcu spokój!
 - Musiałam tam pojechać! – popatrzyłam na niego z wyrzutem. – To przeze mnie ten wypadek. Rozumiesz? Przeze mnie on walczy o życie!
 - To jesteście kurwa kwita, bo ty też przez niego walczyłaś! Nie rozumiem po co do niego jechałaś?!
 - Ty się słyszysz w ogóle? Czuję się za to odpowiedzialna, więc logiczne, że się przejęłam.
 - Zuz, ale miałaś to już zakończyć – wtrącił spokojnie Michał.
 - Ale sytuacja się zmieniła. Dobranoc wam – rzuciłam i trzasnęłam drzwiami od swojego pokoju. Wiedziałam, że tego nie zrozumieją. Wiedziałam, że nikt tego nie zrozumie. Nawet chyba ja powoli przestałam to ogarniać. Wszystko się znowu pomieszało…

Obudziłam się po kilku godzinach. Byłam niewyspana i bolała mnie głowa. Powoli zwlekłam się z łóżka. Zegar w telefonie wskazywał 9 rano. Wyjęłam jakieś ubrania z szafy (link) i poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, bo gdy wróciłam nie miałam na to siły. Próbowałam zatuszować jakoś wory pod oczami, ale akurat korektor mi się skończył. Sam puder niewiele zdziałał i tak wyglądałam jak przejechana przez czołg. Wyszłam  z pomieszczenia i skierowałam się do kuchni. Akurat Zbyszek dopijał swoją kawę, mając już sportową torbę na ramieniu. Wniosek – zaraz miał wychodzić na trening, co oznaczało dla mnie kilka godzin spokoju. Wiedziałam, że znowu nasze relacje nie będą dobre, po tym co się stało w nocy.
 - O, wreszcie wstałaś – mruknął, odkładając kubek do zmywarki.
 - I tak wcześnie. Przecież niewiele spałam – odparłam takim samym tonem.
 - Bo zachciało ci się po szpitalach jeździć.
 - Nie po szpitalach, tylko do jednego konkretnego. Poza tym musiałam – warknęłam.
 - Jak zawsze, bo ty zawsze wszystko musisz robić – ironizował. – Pogadamy jak wrócę. Cześć.
Nie odpowiedziałam, a po chwili się tylko wzdrygnęłam, słysząc trzask drzwi wyjściowych. Jeśli tak miała wyglądać teraz atmosfera między nami, to nie zapowiada się ciekawie. Westchnęłam, opierając się o blat kuchenny. W tym momencie usłyszałam ponownie dźwięk otwieranych drzwi. Pewnie czegoś zapomniał – pomyślałam. Nie zamierzałam się więc nawet odwracać, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego. Jednak po chwili poczułam czyjąś dłoń na moim biodrze, a znajomy zapach dotarł do mojego nosa. Michał cmoknął mnie w czubek głowy. Odwróciłam się i spojrzałam smutno na niego.
 - Przyszedłem się przywitać – uśmiechnął się lekko. On tez nie był w jakimś wybitnie dobrym nastroju. Zapewne z mojego powodu. Miałam wyrzuty sumienia przez to. – Nie za dobrze wyglądasz. Spałaś coś?
 - Przed chwilą wstałam – odparłam. – Chociaż ty jesteś dla mnie miły.
Przytuliłam się do jego torsu. Pogładził mnie ręką po plecach.
 - Wiem, że Zbyszek jest już wściekły.
Jak na zawołanie usłyszeliśmy klakson samochodu. Kubiak westchnął i odkleił się ode mnie.
 - O wilku mowa. Czeka na mnie – westchnął. – Wpadnę potem.
Musnął lekko moje wargi i skierował się do wyjścia. Wyjrzałam przez okno. Siatkarz wybiegł z klatki i szybko wsiadł do samochodu. Zapewne mój wkurzony braciszek go nieźle za to zbeształ. Wiedziałam, ze znowu będę wysłuchiwała wywodów na temat mojego zachowania, gdy wróci z treningu, ale póki co delektowałam się chwilową ciszą i spokojem. Oczekiwałam też telefonu od Wojtka, żeby dowiedzieć się jaki jest stan Huberta. Bardzo się nim przejęłam.

________________

Pewnie mnie nie znosicie za to powyżej xD Ale mi się wreszcie ten blog zaczął podobać. Dawno nie miałam tak żeby spodobał mi się opisywany wątek.
Pozdrawiam ;*

9.07.2015

Rozdział 31

Następnego dnia mogłam sobie pospać, więc z łóżka zwlekłam się dopiero o 11. Wzięłam jakieś ubrania z szafy (link) i poszłam do łazienki. Przemyłam twarz i odbębniłam cały ten poranny rytuał. Z delikatnym uśmiechem na twarzy ruszyłam do kuchni. Zrobiłam sobie musli i z miseczką poszłam do salonu, gdzie Zbyszek oglądał powtórkę jakiegoś meczu.
 - Jak wczorajsza miesięcznica? – zagadałam, siadając obok. Lekko zdziwił go mój dobry humor od rana. Była to w końcu nowość.
 - Bardzo dobrze. Kolacja w restauracji, a potem spacer i poszliśmy do Asi. Naprawdę miło – uśmiechnął się szczerze. – A jak pierwszy samotny wieczór?
 - Też bardzo dobrze – uśmiechnęłam się. – Zibi mogę mieć prośbę?
 - Dla ciebie wszystko – wyszczerzył się.
 - Pójdziemy na zakupy?
Moje pytanie zaskoczyło go bardziej, niż mój nastrój.
 - Chcesz iść na zakupy? Ostatnio nie ciągnęło cię do miejsc publicznych…
 - Ale przemyślałam to i owo. Muszę się ogarnąć – wyznałam. – Więc co z tymi zakupami?
 - Zbieraj się i jedziemy – oznajmił szczęśliwy. Dokończyłam więc śniadanie i byłam w sumie gotowa. Wreszcie mogłam odświeżyć moją garderobę.
Dawno chyba nie wpadłam w taki zakupowy szał. Nic innego mnie nie obchodziło. Kupowałam prawie wszystko, co przymierzyłam. Byłam gotowa na nadchodzącą wiosnę. Padłam dopiero po 3 godzinach tego szaleństwa.
 - Jestem wykończony – jęknął Zbyszek, kiedy wreszcie usiedliśmy w jakiejś pizzerii w galerii.
 - Ja też, ale za to bardzo zadowolona – wyszczerzyłam się.
 - Nawet nie wiesz jak dobrze cię znowu widzieć taką radosną – pokręcił głową.
 - Ja też się z tego cieszę – uśmiechnęłam się.
Zamówiliśmy pizzę, która zjedliśmy na pół. Miło przy tym rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Zupełnie jak dawniej. Czułam, że wszystko jest na najlepszej drodze. Jednak męczyło mnie trochę, że nadal Zibi był nieświadomy, co się stało.

 - Możemy pogadać? – zagadałam do brata, gdy rozpakowałam już zakupy. 
 - No jasne – odparł, siadając wygodnie na kanapie. Dołączyłam do niego i westchnęłam. Nie wiedziałam od czego zacząć.
 - Należą ci się wreszcie wyjaśnienia – odparłam. – I wczoraj wszystkie sprawy zamknęłam, więc mogę ci wreszcie opowiedzieć.
 - Naprawdę chcesz ze mną porozmawiać o tym co się stało? – zdziwił się, a ja kiwnęłam twierdząco głową.
 - Byłam po prostu głupia i naiwna. Zaufałam pewnemu chłopakowi – na te słowa Zbyszek zacisnął pięści. Spodziewałam się takiej reakcji. – Odkryłam, że to przyrodni brat Izy z mojej klasy. Zawarli pewna umowę…
 - Jaką?
 - Trochę wstydzę się o tym mówić – speszona spuściłam wzrok. Nie wiedziałam, że to będzie takie trudne.
 - Zuz, naprawdę możesz się przede mną otworzyć – powiedział już spokojniej.
 - Iza chciała żeby Hubert się ze mną przespał i to nagrał. A nagranie miał dostarczyć jej…
 - Co chcieli zrobić?! – zdenerwował się. – Ale dlaczego? Ja wiem, że wy nie żyłyście ze sobą w zgodzie, ale żeby posuwać się do czegoś takiego? A ten skur…
 - Mogę kontynuować? – przerwałam mu. Skinął głową. – No to to był ten impuls. Strasznie mnie to załamało, bo mu zaufałam. Zwierzałam się, a on  to strasznie wykorzystał. Niby wczoraj tłumaczył się, że zaczęło mu na mnie zależeć i że nigdy by tego nie nagrał, ale przynajmniej otworzył mi oczy. Ta próba samobójcza to było tchórzostwo, dlatego dziękuję, że mnie uratowaliście.
Wtuliłam się w brata. Objął mnie mocno.
 - Przykro mi, że takie rozczarowanie cię spotkało – westchnął. – Gdybym go spotkał, to nogi z dupy bym mu powyrywał.
 - Ale nie spotkasz, bo obiecał, że nie pojawi się już w moim życiu.
 - Wierzysz, że tak będzie?
 - Wiem, że to dziwne, ale wierzę w to co mi powiedział – westchnęłam. – Ale mimo wszystko nie chce go już znać.
 - To dobrze. Moja malutka siostrzyczka – przytulił mnie mocno do siebie.

Po południu wybrałam się na spacer z Bobkiem. Tradycyjnie skierowaliśmy się do parku. Spuściłam go ze smyczy, pozwalając trochę się wyszaleć. Nagle poczułam jak ktoś mnie dźga z tyłu pleców. Wystraszona aż podskoczyłam, po czym usłyszałam charakterystyczny śmiech przyjmującego. Odwróciłam się w jego stronę i zgromiłam spojrzeniem.
 - Komiczne, Kubiak – warknęłam.
 - Sorry, powstrzymać się nie mogłem – przyznał, szczerząc się jak głupi do sera.
 - Nic nowego – pokręciłam głową. – Nie powinniście mieć treningu jeszcze?
 - Lorenzo nas puścił wcześniej. Dzień dobroci dla zwierząt czy jakoś tak – wzruszył ramionami. – Ale nie licz, że zastaniesz u siebie w mieszkaniu głodnego Bartmana, domagającego się kolacji.
Spojrzałam na niego pytająco.
 - No do Aśki pojechał. Niekumate stworzenie z ciebie –westchnął.
 - Ej, wcale nie – mruknęłam oburzona. – Ale przynajmniej mogę sobie zrobić na kolację coś co mi się podoba, a nie jemu.
Wyszczerzyłam się szczęśliwa.
 - A ja to taką cichą nadzieję miałem, ze przygarniesz zbłąkanego sąsiada na kolację – popatrzył na mnie niczym kot ze Shreka.
 - Zbłąkanego? Chyba obłąkanego – zaśmiałam się cicho, za co zostałam spiorunowana wzrokiem. Gdyby mógł on zabijać, to leżałabym już martwa.
 - Niedobra kobieta z ciebie jest – syknął.
 - Niech będzie, ta niedobra kobieta poratuje cię swoim talentem kulinarnym. Zadowolony?
 - Bardzo – rozpromienił się.
Przywołałam do siebie psa, który radośnie merdał ogonem, co oznaczało, że jak zwykle po takim spacerze jest zadowolony. Mniej uśmiechał mu się za to powrót do domu. Rozpromienił się ponownie, gdy wsypałam mu do miski jego ulubioną karmę. Wiem, jak trafić do tego psiaka.
 - Co byś chciał? – zapytałam, otwierając lodówkę. Objął mnie w pasie od tyłu i przyłożył usta to wgłębienia mojej szyi.
 - Najchętniej ciebie – wymruczał mi po chwili do ucha, przygryzając je lekko.
 - Gabi tu niedługo wpadnie – odparłam, chcąc go jakoś zniechęcić.
 - Teraz ci się akurat zachciało odnawiać kontakt z przyjaciółmi – jęknął niezadowolony.
 - Kiedyś to musiało nastąpić – wystawiłam mu język. – Mów co chcesz jeść, bo Tobie też zrobię owoce z jogurtem.
 - Ale nudna – skrzywił się. – Mogą być kanapki. Byle z szynką!
 - Faceci – pokręciłam głową. – Wy to byście tylko mięso jedli.
 - Bo ja muszę dbać o swoje mięśnie, nie? Najpierw masa, potem rzeźba – zaśmiał się.
Zabrałam się za robienie kanapek siatkarzowi. Po chwili na stole stał już cały ich stos na talerzu, a szatyn zabrał się za ich konsumowanie. Ja natomiast wzięłam banana, kiwi i jabłko. Obrałam je ze skórki i pokroiłam w kostkę. Ułożyłam je warstwami w miseczce, a całość polałam jogurtem naturalnym. Pyszności!
 - Nie za mało tego? – wskazał na moją kolację.
 - Nie, wystarczająco – odparłam. – A co ?
 - Ostatnio mniej jesz i strasznie schudłaś. W szpitalu lekarz mówił…
 - Wiem, co mówił – przerwałam mu. – Ale czuję się naprawdę dobrze. Jem tyle, ile jestem w stanie.
 - Na pewno? Bo jak nadal ci jakieś odchudzanie strzeli do głowy..
 - Możesz zejść ze mnie? – warknęłam. Denerwowała mnie już ta troska.
 - Okej, przepraszam – westchnął.
Zjedliśmy w ciszy. Następnie umyłam naczynia, ale nadal nie odzywałam się do Michała. W pewnym momencie poczułam jak przytula się do moich pleców, obejmując mnie w talii.
 - Jestem zajęta – odparłam, nie reagując  na niego.
 - Nie złość się na mnie – powiedział skruszony. – Ja nie chcę dla ciebie źle.
 - Wiem, ale zrozum, że to denerwujące jak na każdym kroku jestem tak przepytywana i komentowana – westchnęłam, wycierając ręce w ściereczkę. Wyswobodziłam się z jego uścisku i odwróciłam twarzą do niego.
 - Rozumiem. Wiem, że to pewnie irytujące.
 - Nawet bardzo – przyznałam. – Więc przestaniesz to robić? Wystarczy mi już nadgorliwy Zbyszek.
 - Postaram się – objął mnie i pocałował delikatnie. Zarzuciłam mu ręce na szyję i pozwoliłam pogłębić pieszczotę. Podniósł mnie za biodra i posadził na kuchennym blacie. Oplotłam go nogami. Wpuściłam jego język do środka, który doskonale współgrał z moim. Odchyliłam lekko głowę do tyłu, sprawiając, że Michał bardziej na mnie naparł. Właściwie między naszymi ciałami nawet powietrze się nie mieściło. Zrzucił ze mnie sweterek, a dłońmi błądził pod koszulką. Chciał czegoś więcej, ale w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Jęknął cicho, odklejając się ode mnie.
 - Zabiję – syknął.
 - To moja przyjaciółka, hamuj – zaśmiałam się lekko. Poprawiłam ubranie i poszłam otworzyć. Tak jak myślałam, na wycieraczce stała Gabrysia. Przywitałam się nią przytulasem i wpuściłam do środka.
 - To ja was zostawię. Grzeczne bądźcie – zaśmiał się Kubi i cmoknął mnie w policzek na pożegnanie.

Gabi była tak jak wszyscy zdziwiona moim nadzwyczaj dobrym humorem. Zdecydowałam się jej też wszystko wyjaśnić, lecz odważyłam się też na dodanie dość ważnego szczegółu, którego nie wyznałam bratu.
 - Jest jeszcze coś – zaczęłam.
 - Jeszcze? – zdziwiła się.
 - Bo my z Michałem byliśmy razem – wyznałam, a potem obserwowałam jej reakcję. Jej oczy przybrały rozmiar pięciozłotówek.
 - Że co ? – wykrztusiła w końcu w kompletnym szoku.
 - No byliśmy razem. Ale nikt o tym nie wiedział – westchnęłam.
 - Ale czemu nikomu nie powiedzieliście?
 - Znasz Zbyszka. On reaguje alergicznie na każdego chłopaka w moim życiu, a co dopiero by było jakby się dowiedział, że jestem z jego najlepszym przyjacielem. Nie, wolę nawet nie myśleć – pokręciłam głową.
 - Przecież by zrozumiał…
 - Nie zrozumiałby. Próbowałam jakoś go podpytywać, co by było jakbym miała chłopaka, to reakcja była zawsze ta sama: on nie odda swojej siostrzyczki nikomu – jęknęłam. – A teraz jestem jeszcze w większej dupie, bo mu powiedziałam o Hubercie. Teraz będzie wyczulony jeszcze bardziej.
 - Ale nadal tego wszystkiego nie rozumiem. Skoro byłaś z Michałem, to skąd ten Hubert nagle?
 - Bo to w ogóle takie skomplikowane było – zaczęłam nerwowo bawić się swoimi palcami. – Pojawiła się ta Aldona i Hubert za wszelką cenę chciał żebym uwierzyła w to, że oni kręcą ze sobą na boku i prędzej czy później ze sobą zerwiemy.
 - To on wiedział?! – oburzyła się.
 - Wystarczyło trochę alkoholu, mieliśmy kryzys i jakoś poszło, przepraszam. Ale chodzi o to, że on też tak jakoś pociągać mnie zaczął. Sama nie wiedziałam, co mnie do niego ciągnie. Uznałam, że jak zerwę z Kubim, to poczuję się lepiej. Wiesz, on będzie wolny i mógł robić co chce, a ja nie będę mieć wyrzutów sumienia, że spotykam się z Hubertem.
 - Ale nie wyszło jak chciałaś, co nie? – spojrzała na mnie współczująco.
 - No nie wyszło – westchnęłam. – Resztę znasz. Wczoraj u mnie był i definitywnie zakończyliśmy znajomość.
 - Czyli stąd ta twoja zmiana – stwierdziła. – To był taki bodziec żebyś wzięła się w garść?
 - Dokładnie tak – uśmiechnęłam się. – Powoli odzyskuję zaufanie Zibiego, Miśka też odzyskałam.
 - Czyli znów jesteście razem? – rozpromieniła się. Kiwnęłam głową, na co wesoło klasnęła w dłonie.
 - Tylko wiesz o tym jedyna. Błagam, nie wygadaj się przy nikim – spojrzałam błagalnie.
 - Jasna sprawa, stara – puściła mi oczko. – Nawet nie wiesz jak się cieszę! Ja zawsze wiedziałam, że wy to się macie ku sobie.
 - I wreszcie pierwszy raz od dawna taki wewnętrzny spokój czuję, wiesz? Wszystko wyrzuciłam z siebie, zaakceptowałam niektóre rzeczy i przestałam tak bardzo siebie o wszystko obwiniać. No i już wiem, że to samobójstwo to jakaś głupota była. Nie mam pojęcia, jak ja w ogóle mogłam do czegoś takiego dopuścić – pokręciłam głową. – Pierwszy raz tak bardzo w emocjach działałam.
 - Na całe szczęście już jest z tobą wszystko w porządku i to najważniejsze – ucieszyła się Gabi. – Tęskniłam za taką normalną tobą, wiesz?
 - Ja też tęskniłam za normalną mną, za tymi naszymi rozmowami i w ogóle za normalnym życiem – przyznałam.
 - W szkole to wytrzymać bez ciebie nie mogłam. Jarkowi i Wojtkowi też cię brakowało. Żeby mi nie było smutno, to siedzieli ze mną na zmianę – wyszczerzyła się.
 - A ten, bo już dawno miałam spytać. Jak twój tajemniczy wielbiciel?
Westchnęła głęboko.
 - Pisze nam się dobrze, ale nie chciał już spotkania. Właściwie nadal nie wiem, jak się nazywa. Nie ogarniam gościa. Jakby chciał sobie ze mnie jaja porobić, to już dawno by coś zrobił, a tak? Wiem o nim praktycznie wszystko poza imieniem.
 - Nieciekawa sprawa – skomentowałam. – Chyba znowu muszę wrócić do śledztwa!
 - Daj spokój – machnęła ręką. – Jak się w końcu wkurzę to mu powiem, ze albo się ujawni, albo koniec naszego kontaktu.
 - Jaka stanowcza – poruszyłam brwiami.
 - Ktoś musi, bo to powoli staje się męczące. Najgorsze jest to, że on mi się zaczyna podobać. W sensie wiesz, charakteru. A ja go właściwie nie znam…
 - Znasz – wtrąciłam. – Niby tylko macie kontakt przez telefon, ale musiałaś go minąć w szkole nieraz, tylko nie wiesz, kto to jest. A przez to pisanie poznałaś go pewnie jak nikt inny. Masz prawo się zakochać.
 - O nie, o zakochiwaniu nie ma mowy! Wpadnę po uszy i będę mieć dopiero problem, jak mnie chcieć jednak nie będzie – posmutniała.
 - Ale już ci na nim zależy. To widać.
 - Myślisz? – skrzywiła się.
 - Ja to wiem – puściłam jej oczko. – Więc załatw to szybko, bo mnie też zżera ciekawość, kim on jest!
 - Normalnie jak dziecko się z tym ukrywaniem zachowuje – pokręciła głową.

W tym momencie musiałam przeprosić na chwilę przyjaciółkę, bo usłyszałam dźwięk telefonu, oznajmiający, że przyszedł mi sms. Podeszłam do biurka i wzięłam smartfona do ręki. Zamarłam czytając treść wiadomości, której nadawcą był Wojtek.

Uznałem, że będziesz chciała jednak wiedzieć…Bolo miał wypadek


______________________

Przepraszam, że dopiero teraz, ale kilka dni nie było mnie w domu (byłam w Krakowie na meczach jeśli was ta informacja bardziej udobrucha :D ) a potem te upały i wena uleciała, a komputera się nie chciało włączać, bo się tylko pokój nagrzewał od tego bardziej... Postaram się już teraz napisać coś na zapas. Nie zabijajcie!
Dedykacja dla DarkFace, bo ona mnie chyba męczyła o rozdział najbardziej, lepiej się nie narażać ^^
Pozdrawiam ;*